top of page

Karibu Kenya

Wylatywaliśmy z Katowic dokładnie 18 listopada 2022 roku, lot trwał 11 godzin z międzylądowaniem w Egipcie na tankowanie. Dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu, zresztą ja rzadko narzekam na warunki w samolotach, lotniskach, itp. po prostu już czuję, że za chwilę będę w raju, więc wszystko inne nie ma znaczenia 😀


Jesteśmy na miejscu...

Pamiętam jak dzisiaj, to ciężkie powietrze na lotnisku w Mombasie. Listopad to wilgotność powietrza na poziomie ponad 80%, wysokie temperatury i krótka pora deszczowa. Co w praktyce oznacza opady głównie w nocy lub o poranku.

Stajemy w kolejce do sprawdzenia dokumentów, najpierw kwestie szczepień - trafiamy jeszcze w moment pandemicznych obostrzeń, potem wiza i paszport. Koszt wizy do Kenii wynosił wtedy 50 dolarów, wniosek składa się online, czas oczekiwania około 48 godzin (jeśli system działa poprawnie, a często występują problemy). Nikt się nie śpieszy, na lotnisku panuje cisza, słychać tylko odgłos wbijanych pieczątek do paszportów, jest gorąco, a na skórze już czuję tą wilgotność.

Lubię lotniska, to wizytówki miejsc do których przylatuję, mają w sobie taką specyficzną energię i są pierwszym kontaktem z ludźmi, kulturą, krajem. 

Pamiętam również jak dzisiaj drogę z lotniska do hotelu - była noc. Mombasa pełna ludzi, widoki skrajnie inne od tych, które widziałam do tej pory w krajach w których byłam. Od śpiących ludzi na ulicach, po setki tuk-tuków, ludzi przyrządzających jedzenie na ulicy, ogólnie panujący chaos. Dojeżdżamy do promu, którym przepłyniemy na wybrzeże, a potem już prosto do hotelu.

Prom jest pełen lokalnych mieszkańców, przemieszczają się z Mombasy na wybrzeże, wracają do domów z pracy, nie zwracają na nas szczególnie uwagi. Ja obserwuję wszystko dookoła, targowisko przy promie po drugiej stronie, gdzie pomimo późnych godzin można nadal kupić wszystko, czuję zapach powietrza, moje zmęczenie sięga zenitu i marzę o hotelowym łóżku. 

Zszokowała mnie bardzo kiepska jakość dróg (chociaż nie wiem czego się spodziewałam, ale progi spowalniające co 5 minut były dziwnym zjawiskiem) brak palm i drzew wzdłuż drogi i dwukrotna kontrola policji. Po drodze mijamy kilka małych wiosek, szkół, na drogach jest sporo tuk-tuków i motocykli. Wydaje mi się, że wtedy wychodziła ze mnie taka europejskość, przewidywalność turysty, tak mało wtedy jeszcze wiedziałam, nie rozumiałam totalnie nic, jak się później okazało. 

Po ponad 2 godzinach, jesteśmy na miejscu - wybraliśmy kameralny hotel, urządzony w stylu swahili przy samej plaży "Diani Beach", obok wioski Mwabungu i niedaleko Ukundy.

Zjedliśmy nocną kolację i uciekłam do pokoju. Czułam, że zasypiam na stojąco. Pokój był bardzo przyjemny, zostaliśmy również poinformowani, że musimy uważać na nieproszonych gości - czyli małpki (ale ja w sumie na to liczyłam, że będą dziennie zaglądać przez balkon). W hotelu panowała cisza, dotarliśmy po 24:00. Wypakowałam walizkę i padłam, zmęczona ale szczęśliwa. 

Zasnęłam w jednej chwili, w głowie przewijały mi się obrazki z Mombasy i drogi wzdłuż wybrzeża.


Karolina

Comments


O mnie

Plaża Diani w Kenii

Od kiedy pamiętam serce zawsze mocniej mi biło na myśl o podróżach. Uwielbiam ten dreszcz emocji kiedy kupuję bilety lotnicze i zaczynam plan podróży...

 

Czytaj więcej

 

  • Facebook
  • Instagram

© 2035 by Going Places. Powered and secured by Wix

bottom of page